Sonety
Z fasonem
Jakiś mnie dzisiaj opanował smutek
Chociaż powodu w gruncie rzeczy nie mam.
Nie wiem, czy bardziej to pogody skutek,
Czy niepojęta przed przyszłością trema.
Nigdy nie byłem jeszcze taki stary,
Ku przeznaczeniu bliższy z każdym rokiem.
Tam, dokąd idę - chociaż nie do wiary -
Dziarskim wolałbym bardziej zmierzać krokiem.
Nie szybciej wcale, choć dni tego warte,
Ale z godnością, bo cóż mi zostało.
Nawet, jeżeli buty nieco zdarte,
Nawet, gdy chęci iść w nieznane - mało...
Świat mój bym żegnał z żalem, lecz z pokłonem
Bo, gdy już iść gdzieś trzeba - to z fasonem.
Co tam Walenty...
Zupełnie nie wiem, choć rozmyślam o tym,
Dlaczego zamiast robić to codziennie,
Na Walentego miłosne tematy
Od lat zajmują kochanków niezmiennie.
Dla zakochanych każdy dzień wspaniały...
I noc się każda miłości poddaje.
Seks z rana może uświetnić dzień cały...
Nie musi miłość kojarzyć się z majem.
Żeby się szczęścia we wrześniu rodziły
Lub październiku a nie tylko w lutym
Trzeba świętować zawsze, z całej siły.
Niech każdy miesiąc będzie w dzieci suty.
Co tam serduszka... Na cóż nam Walenty?
Dobrze na miłość patrzy każdy święty.
Srebrna, czy złota...
Ze złota jestem, czy ze srebra...?
Trudne zadajesz mi pytania.
Do czego jesteś mi potrzebna?
Srebrna, czy złota... Do kochania.
Ja na szlachetnych się metalach
Nie znam i znać się nie chcę wcale.
Nad Biebrzą, czy na Balearach...
Byle przy tobie... Byle stale...
Żeby w detale się nie bawić
Srebrna bądź dziś a jutro złota.
Niech z góry coś nas ułaskawi,
Niech nie przechodzi nam ochota...
Bo, czy nie o to właśnie chodzi?
Młodość jest tym, co robią młodzi.
Młody kwiecień
Nie lubię dni, gdy wiatr się złości,
Gdy zimny deszcz ze śniegiem siecze,
Choć może to czas dla miłości,
Może ktoś słodki kołacz piecze.
Kominek ciepło się uśmiecha...
Klei rozmowę przy herbacie
Gdy tam, za oknem zimy echa...
Na chwilę stroją w biel połacie.
I tak się jakoś dziwnie plecie
Zapowiedź lata z mroźnym dreszczem,
Lecz my to znamy... W końcu kwiecień
Do tego bardzo młody jeszcze.
Jak zwykle szkoda mi bociana
Bo jest już... Także czeka rana.
Chabry w liliach
Mnie skromny chaber w liliach nie przeszkadza,
Pewnie w ślicznotce się, jak ja, zakochał,
Jak ja, nic na to biedak nie poradzi.
Tylko, czy ona mu nie strzeli focha?
Chcę mecenasem zostać ich romansu
Och! Tak w błękity lilie wyposażyć...
Świat podobnego nie zna mezaliansu.
Byłoby, o czym w każdym parku gwarzyć.
Przyznam bez trudu - wyczyn byłby wielki
I chociaż nie wiem, czy tak - aby - da się,
To na wypadek - rzekłbym krótko - wszelki
Wynajmę dla nich pokój „U Banasia”.
Nikt by tej pary nie chciał tracić z oka
Grzechem by wielkim każda była zwłoka.
O czym pisać?
O duperelach wierszem pisać nie chcę.
Zmęczenie jakieś... Rozleniwia upał...
Cena benzyny przeraża... A niech cię...
Czym zimą ogrzać zmarzniętą chałupę?
W głowie tematów rymów godnych mało,
Ponura przyszłość wierszom nie pomaga.
Proza, więc prozę ćwiczyć pozostało,
Gdzie by nie spojrzeć - blaga goni blagę.
Dobrze, że chociaż aura życiu sprzyja,
Błyszczą ogrody napojone wreszcie.
Narzeka nieco podstarzała szyja:
Oczy! Dlaczego niecierpliwe żeście?
Po co ten pośpiech? Tyle piękna wokół.
Kto wie, co będzie następnego roku.
O chwilkę, chociaż odpoczynku proszę.
Po co ten pośpiech? Tyle piękna wokół
A wszystko darmo, nawet nie za grosze.
Kto wie, co będzie następnego roku?
Parasol
Z upałem się spierał naiwny,
Bo jak by go nazwać inaczej,
W najlepszym przypadku człek dziwny...
Z przyrodą nie wygra nikt raczej.
W drzew cieniu się lepiej niech skryje,
Nie sposób się obyć bez drzewa,
Lub w wodzie zanurzy po szyję.
Na wodę się każdy żar gniewa.
Gdzie liści deficyt, brak wody,
Zostaje jedynie parasol.
To ekspert od każdej pogody
Najlepszy - tak mówiąc nawiasem.
I sonet to nawet zrozumiał,
Docenił fachowca jak umiał.
Dojrzałe lato
W okres pożegnań wkracza lato,
Dojrzewa, co się lęgło wiosną,
Żeby nie było, że ze stratą…
Rododendronom pąki rosną.
Ciszą się ciepłym sierpniem ważki,
Boćki „tankują” przed podróżą,
Słodyczą dzielą się lubaszki,
Dnie krótsze, już się tak nie dłużą.
Wśród mgieł się budzą dni sierpniowe
Jakby tęskniły za jesienią
Ale na astry są gotowe
A te, jak zwykle się nie lenią.
Jesień, choć jeszcze pomalutku
Rusza – a zatem… Witaj smutku.
Babie lato
Świt mgłą zasnuty czeka października,
Wspomnienie lata w mlecznej tonie ciszy,
Na powrót ciepła perspektywa znika,
Żywa dotychczas zieleń ledwie dyszy…
Tak. To już jesień. Nikną wątpliwości,
Skoro żurawie nieba tną połacie.
Już tylko patrzeć, kiedy mróz zagości,
Szuwarom białe pozakłada gacie.
I choć do zimy jeszcze wiele wody
Biebrza – jak zwykle – leniwie przeleje,
Jeszcze przed nami listopada chłody,
Lecz przedtem drzewa złotem rozgorzeją…
Choć nie za długo jakąś resztką siły
Baba się z latem przypomni na chwilę.
Czasem
Czasem pogodzić się nie sposób,
Gdy słowa ranią aż do kości,
Zwłaszcza, gdy od najbliższych osób,
By dopiec, płyną rzeką złości,
By porozumień spalić mosty,
Jakby się skończyć dni już miały,
By uwierały wspomnień krosty,
Przyjaźnie się nie rozpoznały.
Uczucia będą drzeć na strzępy,
By po nich ślad w niebycie zginął,
By nie zostawić kąska sępom,
By czas już obojętnie płynął,
Jakby już spotkać się nie mieli
Nawet, gdy zechcieć by zechcieli.